To rok pokornego spuszczania głowy i pracy od podstaw.
Zima upłynęła pod znakiem szczeniaka i problemów osobistych. Pewnie każdy z Was domyśla się ile czasu i energii zajmuje wychowanie małego szkraba. Dodajcie sobie do tego walące się życie osobiste, wybitnie obszerną sesję na studiach i bieganie po lekarzach z problemami zdrowotnymi.
Pozytywnym efektem ubocznym tego ciężkiego dla mnie czasu było jasne określenie kto jest moim przyjacielem, a kogo nie chcę znać.
Tak wyglądał początek tego roku. Bylam wyczerpana psychicznie i fizycznie.
Wiosna rozpoczęła się najważniejszym jak dotąd wydarzeniem dotyczącym mojego życia z psami- organizacją seminarium z Patrykiem i Mają. Dowiedziałam się, że mam dobrze ułożone psy pod kątem życia codziennego i właściwie nic poza tym. Marzenie o posiadaniu chociaż jednego psa sportowego stało się dla mnie jeszcze bardziej odległe.
Moje poglądy dotyczące szkolenia psa legły w gruzach. Tak rozpoczęła się najważniejsza przygoda tego roku. Zamiast układać i nieustannie łatać słabej jakości szałas zaczęłam cegiełką po cegiełce stawiać fundamenty solidnej budowli.
Lato było zdeterminowane przez psy. Obóz, seminaria, szkolenia, praktyki, treningi- moje dni wypełniały psy. Najszczęśliwszym okresem roku był tydzień lipca, kiedy to codziennie siedziałam od rana do zmierzchu na placu treningowym. Oglądanie innych, niekończoące się rozmowy o psim sporcie, wstawanie na ślady o świcie i kolacje przepełnione rozmowani w kilku językach- tak pamiętam ten czas. Było wspaniale!
Obóz był kolejną ważną
Po obozie przyszedł czas na wakacje z ludzką częścią rodziny. Albania była całkiem znośna, ale z perspektywy osobistej i psiej stała się jedną wielką porażką. Dwa tygodnie dosłownie męczyłam się w ciasnej klatce nie mogąc nic zrobić.
Nastroje z zimy wróciły ze zdwojoną siłą, a ja tęskniłam za beztroskim czasem z lipca.
Po Albanii moja uwaga skupiła się na psach. Giro wracał do siebie po kontuzji ścięgien i z radością chodził z nami na ślady. Moja psia rodzina ponownie zastąpiła mi ludzką, stawiając na nogi nawet w najczarniejszy możliwy dzień.
Niespodziewane polepszenie mojej ludzkiej części nastąpiło we wrześniu. Wybraliśmy się nad samotne, piękne jezioro próbując ratować to, co z nas pozostało po wszystkich ciosach tego roku.
Kilka dni było o niebo bardziej relaksujące niż dwa drogie tygodnie na tropikalnej wycieczce po Bałkanach. Tego nam wszystkim było trzeba.
Jesień upłynłęła pod znakiem pracowitego układania cegiełek. Pomijając miesiąc przerwy na skręconą kostkę i ortezę treningi były regularne, a efekty widoczne. Ślady przeszły z kwadratów na proste, chodzenie przy nodze z kilku kroków do całych linii, obrona z linki na brak linki.
Te miesiące ruszyły cały proces do przodu. Coraz lepiej odnajdywałam się w tym świecie.
Zima zlała się z jesienią przez moją kontuzję i brak adekwatnych warunków atmosferycznych. Zmiana klimatu działa na moją korzyść (nie przepadam za ćwiczeniem w śniegu ze względu na brak samochodu), ale skutecznie zaciera to różnicę pomiędzy jesienią a zimą.
2016 rok kończymy w czteroosobowej rodzinie, ze zdrowymi nogami i łapkami.
Nadal czuję się jak dziecko w świecie psiego sportu, ale Maja i Patryk sprawiają, że czuję się tylko jak dziecko, a nie jak dziecko we mgle ;)
Pod koniec tego roku pojawił się jeszcze miły akcent- pierwsze wyszczerzone zęby na obronie. Taki miły detal pokazujący, że mam psa takiego, o jakim marzyłam.
To był ciężki rok, gdzie wiele rzeczy musiało się zburzyć i zacząć od nowa. To był malinowy rok.
Co to dokładnie za szkolenia i obozy? :)
OdpowiedzUsuńIPO- obrony sportowej :)
UsuńAhhh.. zazdroszczę Ci tych wszystkich wyjazdów, treningów i seminariów :( ja dopóki jestem niepełnoletnia, dopóty jestem tak naprawdę uwięziona na podkarpaciu i części małopolski :/
OdpowiedzUsuń