piątek, 20 października 2017

Zawody zawody i po zawodach...

14 i 15 października we Wrocławiu odbyły się Mistrzostwa Polski Retriverów Obedience.
Tą datę od dawna już uznawałam za idealny termin na debiut Suri- jest już dorosła, jestem jej pewna, podoba mi się jej praca, z chęcią i zaangażowaniem pracuje bez nagród.
Po konsultacji z gronem przyjaciół zgłosiłam ją na zawody i na BH, w ten sam weekend.

Pech chciał, że ruda oferma tydzie przed imprezą zderzyła się z drzewem na spacerze.
Kulawizna i obrzęg nie ustępowały,  cztery dni przed zawodami pojechaliśmy do weterynarza i usłyszałam coś, co niemal ścięło mnie z nóg. Pęknięcie kości paliczka tylnej łapy wraz z odłamanym fragmentem głowy kości i zerwanym więzadłem.
Zamiast wymarzonego startu czeka nas długa i droga droga do wyleczenia i powrotu do sprawności. Na pewno do końca tego roku Suri nie pójdzie nawet na spacer, nie mówiąc już o jakichkolwiek zawodach czy testach.


Zgaszona, z oddalającym się ode mnie marzeniem o stanięciu wreszcie przed sędzią, który oceni postępy mojej pracy, pojechałam we wtorek na ślady z Dzikiem.
Po skończonej pracy zaświtała mi w głowie szalona wizja. Kolejnego dnia zabrałam Dzika na plac treningowy, rozłożyłam przeszkody, aport, znaczniki w formie butelek. Spróbowałam zrobić przebieg. Okazał się nie tak trudny jak mi się wydawało. Przed nami stanęły trzy dni bardzo intensywnej nauki.
Kolejnego dnia, na trzech treningach w odstępie kilku godzin, próbowałam za wszelką cenę spacerową komendę do nogi przerobić na cokolwiek, co sprawiłoby, żeby trzymał się przy mnie. Nie chciałam używać komendy sportowej, bo nie jest jeszcze gotowa i zepsułabym miesiące pracy.
Tego dnia podjęłam dezycję, że szczeniak zastąpi Suri i z nim zadebiutuję w klasie zero obedience. Po treningach typowo IPOwych i ze szczeniakiem  najniższa klasa i tak była dla nas wyzwaniem.


Czwartek upłynał na treningu z Olą, której po stokroć dziękuję za wyjaśnienie mi programu. Uczenie się co dokładnie nalezy robić w jakiś sposób mnie relaksowało.
W piątek Dzik miał dzień wolny, a mnie już nieco bolał brzuch.
Założyłam sobie, że chciałabym niczego nie wyzerować, ale będę  wykonywać kolejne ćwiczenia tylko i wyłącznie wtedy, kiedy szczeniak będzie miał odpowiednie nastawienie. Opuszczenie ogona czy przerwanie pracy będzie równało się rezygnacji z przebiegu.

W sobotę rano wstałam pred budzikiem. Byłam zestresowana, było mi niedobrze, nic nie zjadłam.  Tak na prawdę podjęłam pochopną decyzję o wystawieniu zbyt młodego, nie przygotowanego psa, który nigdy nie wykonywał ćwiczeń bez nagrody, nie zna pracy w łańcuchach, nie ma pojęcia czym jest nagroda socialna.
Spocone ręce, skręcony w supeł żołądek i wesoły, pogodny pies w promieniach jesiennego słońca- to pamiętam z sobotniego poranka. Powtarzałam sobie, że chcę tylko nie wyzerować, pewnie nie zrobimy całego przebiegu, nie ma się czym stresować. Dzik zdawał się nie rozumieć o co mi chodzi, nie przejmował się moimi emocjami, chciał pracować i był podekscytowany otoczeniem- może dwa razy w życiu ćwiczył o otoczeniu takiej ilości psów i ludzi.


Krótka rozgrzewka, na której powtarzałam to, czego zaczeliśmy się uczyć w środę- chodzenie w okolicy mojej nogi i skok przez przeszkodę z powrotem do nogi. Jedno ćwiczenie z aportem w formie zrelaksowania psa czymś, co znał już wcześniej i oczekiwanie na wejście.

Przebieg był dla mnie ogromnym zaskoczeniem.
Socializacja 9, Dzikunio nie zna tego ćwiczenia i sobie pogadał. Chodzenie przy nodze na smyczy 5, ale zgodnie z planem, pies w dobrych emocjach szedł jak na spacerze- cel osiągnięty, nie było zera ani ogona w dole w geście niezrozumienia. Przywołanie 8,5 za pomoc ręką, z którego nawet nie zdałam sobie początkowo sprawy, aport 10, przy czym Dzik nigdy nie był uczony dostawiania się z aportem i nigdy tego nie zrobił, poza tym przebiegiem ;) Musiałam mieć głupkowatą minę.
Waruj przez minutę 9 i to była chyba najdłuższa minuta mojego życia, chodzenie bez smyczy- kolejne zaskoczenie, bo lepiej niż na smyczy, co jest dziwne patrząc na fakt wydawania komendy spacerowej, 6, zmiana pozycji 10 - to znał, skok przez przeszkodę dał nam trzecią 10 i kolejne zaskoczenie- Dzik znowu się dostawił, czego nigdy nie był uczony. 
Byłam do przesady zestresowana, było mi niedobrze, nogi mi się trżęsły, miotałam się po placu. Dwa razy niemal się przewróciłam potykając się o Dzika. Komisarz dzielnie walczył o wyprzedzanie mojego wykonania swoimi komendami, tym samym sporo mi pomagając.
Dzik...

... Dzik to było największe zaskoczenie. Był idealny. Cały przebieg chętny do pracy, nie zrażał się brakiem nagród, ciszą i moim stresem. Pracował równo, rozluźniony, wesoły, maksymalnie skupiony na mnie. Starał się zrozumieć czego od niego oczekuję, co było bardzo trudnym zadaniem patrząc na jego stopień (nie)przygotowania.
Myślał nad tym co robi, był pewny, czułam się z nim dobrze i wiedziałam, że jest tam w stu procentach dla mnie i ze mną.

Po zejściu z placu odsłuchałąm swojej oceny (nie chodzi przy nodze - to wiem, reaguje na mój wdech zanim powiem siad- tego nie wiem, ale na pewno się przyjrzę), nagrodziłam go i poczułam się jakby ktoś ściągnał mi wielki, ciężki kamień z pleców. Cały stres niemal dosłownie ze mnie spłynał.

Okazało się, że z nastawieniem do pracy wyłącznie do momentu w którym emocje psa mi na to pozwolą i mdłym marzeniu o nie wyzerowaniu niczego dorobiliśmy się 83,5pkt, oceny doskonałej, miejsca czwartego i promocji do klasy pierwszej.
Oczywste jest, że to ogormna zasługa łagodnego oceniania, jednak pięknie dopełniło to obraz pracy jaką zaprezentował mój dzielny szczeniak. Cieszę się z tego występu, bo, choć nie był przemyślany a pies nie był gotowy, pokazał mi ile jest w stanie dac mi mój młodziutki border collie.
Jestem pewna, że od teraz będzie wyłącznie lepiej i mam najlepszego partnera jakiego mogłam sobie wymarzyć.
Wiem również, że mój stres jest ogromnym problemem i najprawdopodobniej będę musiała się z tym zmierzyć przy okazji kolejnych startów. 


Na rozdaniu nagród wyściskałam się z sędziną i przeżyłam kolejne zaskoczenie- dostałam nagrodę dodatkową! Za najbardziej samodzielnego przewodnika w klasie zero :D Taki miły i zabawny akcent idealnie oddaje wesołą atomosferę wrocławskich zawodów obedience.


Dopiero w sobotę wieczorem zobaczyłam, jak dużo kosztował Dzika ten start. Padł jak kamień, nie obudziła go nawet micha jego ukochanego jedzenia podsunięta pod nos. Na pewno było to dla niego ogromne obciążenie, które teraz mam zamiar odkręcać cofając się nieco i oferując mu więcej zabawy, nagród i ciekawych treningów.


Drugi dzień zawodów spędzilismy na wałkowaniu kulejącej u nas socializacji, którą psuje wokalizacja Dzika i oglaniu przebiegów drugiej i trzeciej klasy.
Miałam też okazję odbyć ciekawy i inspirujący trening z Sylwią Szuzgdą- mam nadzieję, że nie ostatni!
Przy pierwszym zderzeniu z obedience wiem, że to trudny, wymagający sport i, podobnie jak IPO, szalenie pasjonujący. Mam nadzieję, że przy całkiem dobrym rozpoczęciu przygody z posłuszeństwem sportowym będziemy jeszcze nie raz mieli okazję go spróbować.


Obecnie Suri przebywa na chorobowym przez kolejne dwa miesiące, a Dzikunio  dzikuje na tygodniowych wakacjach. Jest po prostu szczeniakiem- biega ze swoimi znajomymi, chodzi na spacery, wykonuje proste sztuczki. Nabiera sił :) 


2 komentarze:

  1. Zazdro bardzo tych zawodów - oceniała cudowna sędzina, u której naprawdę warto startować, a jej uwagi wziąć sobie do serca. I, oczywiście, ogromne gratulacje!

    OdpowiedzUsuń
  2. 57 year-old Budget/Accounting Analyst I Stacee Aldred, hailing from Quesnel enjoys watching movies like "Corrina, Corrina" and Flower arranging. Took a trip to Historic Centre of Salvador de Bahia and drives a Ferrari 250 SWB Berlinetta. zawartosc

    OdpowiedzUsuń

Podziel się swoją opinią! :)